Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna Michał Bajor - FORUM

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Michał Bajor - Wolę jeść łyżką niż chochlą

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marlena
Madame/ADMINISTRATOR


Dołączył: 11 Wrz 2007
Posty: 3767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 587 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:40, 27 Paź 2011    Temat postu: Michał Bajor - Wolę jeść łyżką niż chochlą

Gdy na rynku muzycznym panuje przerost formy nad treścią, są artyści, którzy wypełniają niszę na sens i melodię. Pamiętny Neron z "Quo Vadis" i wykonawca słynnego "Ogrzej mnie" cały czas poszukuje nowych ścieżek, aby we współpracy z najlepszymi dawać publiczności wciąż nowe dowody, że to dla niej istnieje, odrzucając rozgłos i blichtr popkultury, które szybko ulatują.

Rozmawia MAŁGORZATA SZERFER

Chłopcy zwykle marzą, by zostać strażakiem albo policjantem. Pan już jako dziecko widział dla siebie miejsce na scenie?
- Nigdy nie chciałem być milicjantem, konduktorem, lotnikiem ani strażakiem. Jak tylko zacząłem mówić i chodzić, wiedziałem, że będę występował na scenie. Od dziecka byłem bardzo muzykalny, a rodzice wychowywali mnie na humanistę, człowieka związanego ze sztuką. Bardzo często chodziłem do teatru, opery, uczęszczałem do szkoły muzycznej na lekcje fortepianu i chóru oraz na zajęcia z rytmiki i tańca. Moja obecność na scenie nie wzięła się znikąd, na zasadzie nagłego olśnienia. Wszyscy bliscy i znajomi mówili, że urodziłem się artystą.

Dzieciństwo w Opolu i festiwalowym otoczeniu zrobiło swoje?
- Po części też. Zarówno Opole jako teatr ojca - aktora, jak i festiwale piosenki w opolskim amfiteatrze. Wychowywałem się między teatrem a piosenką.


Już w młodości zetknął się Pan z wielkimi nazwiskami filmu: Agnieszką Holland czy Beatą Tyszkiewicz, która przepowiadała Panu wielką karierę. Pan jednak ostatecznie wybrał piosenkę. Czy po pamiętnej roli Nerona w "Quo Vadis" myśli Pan o powrocie na scenę jako aktor?

- Za kinem tęsknię bardzo. Za teatrem już mniej, bo teatr jest instytucją wymagającą ogromnej karności, pracy zespołowej. W teatrze nie ma bowiem gwiazd; jest dyrektor, zespół i repertuar. W pewnym momencie nie mogłem już poddać się temu mechanizmowi, bo bardzo mocno wszedłem w kino, a potem w piosenkę. Pojawiły się zobowiązania koncertowe w Polsce, w Europie, w Stanach Zjednoczonych. W zespole najzwyczajniej bym przeszkadzał, bo nie byłbym dyspozycyjny. W pewnym momencie zacząłem bardzo dużo podróżować, co pociągnęło za sobą przekonanie wśród reżyserów, że Bajora nie ma. Nawet ci reżyserzy, z którymi niejednokrotnie pracowałem - jak Jacek Koprowicz czy Filip Bajon - wmówili sobie i utrwalili w świadomości, że wybrałem piosenkę. Chętnie zagrałbym w filmie, choć z góry zastrzegam, że nie będę chodził na castingi, bo parę egzaminów już w życiu zdałem i zagrałem w tylu filmach i u takich reżyserów, że nie muszę dzisiaj niczego udowadniać. Oczywiście, gdyby jakiś reżyser, tak jak pan Kawalerowicz, postanowił ubrać mnie w kostium, żeby zobaczyć, jak wyglądam w danym wcieleniu, nie miałbym nic przeciwko, ale na pewno nie będę stał z dziesiątkami aktorów, walcząc o rolę jak sztubak. Skończyłem szkołę teatralną, zagrałem kilkadziesiąt poważnych ról teatralnych i filmowych, a piosenka - mimo że tak długo zajmuje kluczowe miejsce w moim życiu - nie odebrała mi zdolności grania. Przeciwnie, granie bardzo pomaga mi w występach scenicznych i wykonywaniu piosenek, dla których ukułem pojęcie: "pop literacki".


Zatem film kusi, ale najbardziej w duszy gra muzyka. Jednak nawet śpiewając, nie do końca odcina się Pan od aktorstwa: Pana twórczość bywa klasyfikowana jako piosenka aktorska, a Pan sam mówi, że uprawia teatr piosenki...
- To prawda, choć zwykle słyszę za plecami: "O ,Bajor, ten piosenkarz", zdecydowanie rzadziej "Bajor, aktor". Zresztą sam sobie to wymyśliłem i nie narzekam. Jedynie młodzi ludzie, słuchający innej muzyki, kojarzą mnie wyłącznie z rolą Nerona. Natomiast młodzież humanistyczna dobrze zna piosenkę literacką i nie są im obce takie nazwiska, jak Bajor, Geppert czy Turnau.

Trudno przy tym nie odnieść wrażenia, że więcej chce Pan na scenie przekazywać niż pokazywać. Co konkretnie chce Pan dać od siebie swoją twórczością i występami?
- Pokazać też czasem coś chcę, bo gestem i mimiką można wiele wyrazić. Ale rzeczywiście przede wszystkim zależy mi na przekazaniu treści autorów, bowiem słowa są w moich piosenkach, jeśli nie ważniejsze, to na pewno równoznaczne muzyce. Kiedyś moja muzyka była rzeczywiście trudniejsza i przez to do dzisiaj bywam niesłusznie utożsamiany z utworami smutnymi i trudnymi, mimo że wykonuję mnóstwo piosenek pogodnych, żartobliwych, a nawet parodystycznych. Zmieniam repertuar, bo zmienia się także percepcja widza, przez co koncert nie może być wyłącznie smutny, bo nikt tego nie chce. Gram recitale w filharmoniach, operach, teatrach, domach kultury, na które przychodzą rocznie dziesiątki tysięcy osób. Myli się ten, kto sądzi, że Michała Bajora zobaczy się w klubie na 50 osób i takiż to jego biedny żywot, bo tak mało ludzi go ogląda. W klubach mało gram, bo nie przepadam za zbyt małymi miejscami, tak samo jak rzadko gram koncerty prywatne podczas tzw. eventów, choć i na takie propozycje jestem otwarty.

Na koncertach bywa Pan liryczny, melancholijny, ekspresyjny, ale nie stroni Pan też od żartu scenicznego i lżejszych utworów. W jakich wcieleniach czuje się Pan najswobodniej?

- We wszystkich gatunkach muzycznych czuję się swobodnie. Oczywiście nie mówię tu o hip-hopie, heavy metalu czy ostrym rocku. Są artyści, którzy są w tym świetni i mają swoją publiczność. Nie sięgam tylko do piosenki literackiej, rodem z festiwali piosenki aktorskiej, poszerzyłem swój repertuar o melodykę, o kompozycje niekiedy zaskakujących autorów, bo swego czasu muzykę napisali dla mnie Kayah czy Seweryn Krajewski - artyści kojarzeni z muzyką rozrywkową. Jestem trochę odszczepieńcem, bo nie śpiewam już tylko czystej poezji i piosenki aktorskiej, ale też nie można mnie zaliczyć do grona wykonawców popowych. Coraz bardziej zbliżam się do popu w ambitnym wydaniu, czyli dobrego tekstu i dobrej muzyki, który określam jako pop literacki.

Właśnie na dążeniu do melodyjności i zróżnicowania stylistycznego utworów polega Pańska ewolucja muzyczna?
- Tak, bardzo mi na tym zależało, bo percepcja widza jest dziś inna. Wiedziałem, że jeżeli będę śpiewał tylko piosenki melancholijne, szalenie refleksyjne, nie zawsze kończące się radośnie, to publiczności nie będzie przybywało. Jak zacząłem włączać do repertuaru piosenki lżejsze, nie zdradzając przy tym ich literackości, to krąg słuchaczy znacznie się poszerzył. Na sali mam zawsze cztery pokolenia. I to, że jestem dla wszystkich, jest fantastyczne. Zresztą zmieniłem nie tylko repertuar, lecz także sposób śpiewania. Przy ostatnich kilku krążkach zrezygnowałem z wibrata, bardzo wyrównałem barwę głosu, bo nawet mnie męczyło, że jest tak rozedrgany. Opłaciło się - od wielu słuchaczy dostaję sygnały, że widzą i doceniają, iż wciąż nad sobą pracuję i cały czas szukam. Natomiast w świadomości ignorantów, którzy wiedzą na mój temat tylko, że trzęsie mi się głos i śpiewam "Ogrzej mnie", tak już zostanie do końca życia.


Czy te zmiany wynikały z sygnałów od publiczności?

- Nie, a co gorsza, teraz dostaję też listy od tych, co za moim wibrato tęsknią. Ale wcześniej często dochodziły mnie słuchy, że jest ono denerwujące. Nigdy nie zadowoli się wszystkich. Zawsze zapowiadam płytę z wyprzedzeniem i wtedy dociera do mnie długa lista życzeń co do przyszłego projektu: utworów, składu zespołu, a nawet mojego stroju na scenie. To miłe i traktuję niektóre z tych podpowiedzi serio. Zdarzyło się nawet kilkakrotnie, że nieśmiałe albo całkiem śmiałe głosy publiczności kiełkowały jakimś pomysłem.

Warto więc zgłaszać postulaty, skoro bywają wysłuchane. A to tylko jeden z przykładów budowania silnych więzi z odbiorcą, który towarzyszy Panu w drodze artystycznej. Czy szacunek dla widza jest częścią artystycznej dojrzałości?
- Zawsze miałem szacunek dla widza. Wiem, że krążą anegdoty o artystach, o ich kontaktach z publicznością, ucieczkach, zmęczeniu, okazywaniu irytacji - przypuszczam, że w wielu przypadkach prawdziwe. Wszystko zależy od człowieka. Już wiele lat temu nauczyłem się, że nie ma mnie bez publiczności, i chyba udało mi się wypracować dobry kontakt. Podobnie z krytykami. Nie uciekam, udzielam wywiadów. Na ulicy odpowiadam na "Dzień dobry", a ludzi cieszy, że nie zadzieram nosa i nie uważam się za Nerona polskiej piosenki. Dzięki temu ludzie nie narzucają mi się i szanują moją prywatność, więc relacja jest przyjemna dla obu stron. Z jednej strony zachowuję pewien dystans, ale z drugiej, jeśli ktoś mnie o coś pyta czy zaczepia w pozytywnym sensie, to ja przyjmuję to jako naturalną konsekwencję bycia osobą publiczną, wzbudzającą ciekawość. To jest wpisane w zawód. Negatywne zaczepki ignoruję, bo za krótkie życie, żeby się nimi przejmować, a zachowanie takich ludzi jest na miarę ich kultury. Nie żyjemy w Hollywood, gdzie można spotkać znacznie więcej ludzi groźnych dla artystów. Nie przypominam sobie w całej swojej karierze anonimów czy gróźb. Jeżeli ktoś mnie nie lubi, widać to po oczach, po zachowaniu. I ja nie mam z tego powodu złych snów. Natomiast większość ludzi reaguje uśmiechem, na który staram się odpowiadać tym samym. Oczywiście będąc osobą publiczną, trzeba zachować pewną ostrożność w kontaktach z osobami spoza naszego świata zawodowego. Nie dać się sprowokować, gdy ktoś naciśnie na odcisk, bo taki wybuch może mieć poważne konsekwencje. Unikam nadmiernego dystansu, ale i podlizywania się publiczności. Staram się być normalny - tak to się chyba nazywa. Nie mam w sobie nic z gwiazdora, który swą postawą mówi: "Oto kroczę, podziwiajcie mnie". Myślę, że w Polsce w ogóle mamy kompleks blichtru, którego chcielibyśmy trochę mieć z Europy i Ameryki, a tymczasem nie mamy u siebie Cannes i czerwonych dywanów. Dzieli nas bariera językowa, kulturowa, polityczna. Mamy wielu wybitnych artystów teatru, kina i estrady, ale na drugim krańcu jest cała masa osób przypadkowych, wydmuszek, które są przez media kreowane na gwiazdy. Gwiazdą jest np. Krystyna Janda, ale nie dziewczynka, która wygrała kolejny show z jurorami, bo ona szybko zniknie. Udało się m.in. Monice Brodce, Ani Dąbrowskiej czy Ewelinie Flincie, ale to są wyjątki. Większość z setek młodych ludzi, którym jurorzy wmawiają, że będą najwięksi w naszym kraju, przepada. Eksperci od wizerunku mogą dokonać idealnej metamorfozy i przekształcić niektóre przeciętne dziewczęta i niewyróżniających się talentem młodzieńców w pięknych idoli, ale to za mało, żeby przejść do legendy. Bo legendami zostają ludzie konsekwentni, prowadzący dyskusję ze swoim widzem, nierzucający w mediach, że mają dość polskiej publiczności, bo to wszystko ma krótkie nogi. Widza szalenie łatwo zranić, a zraniony widz odrzuca artystę w sekundę. Młodzi artyści często myślą, że mieszkanie i prywatny odrzutowiec, kupione ze sprzedaży jednej płyty, wystarczą do końca życia. Otóż nie, wokół musi być publiczność, a ta szybko się nudzi i zamienia na lepszy model. Dlatego ja wolę jeść średnią, a nawet małą łyżeczką niż chochlą, którą się można udławić.


To chyba wyczerpuje odpowiedź na pytanie: na czym polega sekret przyciągania Michała Bajora i co zapewnia wierność fanów, pełne sale i dobrą sprzedaż 17 dotychczasowych płyt, mimo że nie jest Pan częstym gościem w mediach i na salonach.
- Myślę, że właśnie nieustanne szukanie i szacunek do widza. Dzisiejsze młode pokolenie ma inne cele, priorytety, sposoby na zaistnienie w świadomości. Może po prostu potrzebuje swego rodzaju adrenaliny, czego ja nie rozumiem i obawiam się, że większość z nich nie zapisze się w historii jak Wojciech Młynarski, Ewa Demarczyk czy wspomniana Krystyna Janda. Wolę moją drogę, która konsekwentnie prowadzi na plakaty filmowe, okładki płyt, może książek. Nie interesuje mnie za to w ogóle, żeby istnieć w plotce, anegdocie albo znaleźć się w prywatnym samolocie na rok, dopóki nie zastąpi mnie inny kolega w rakiecie okołoziemskiej.

Z drugiej strony liczba słuchaczy potwierdza, że wypełnia Pan niszę na pewne treści...

- W radiu jest mnie mało, mówi się najwyżej, że nagrywam płytę, ale mnie to wystarcza. Gdybym chciał, latałbym po bankietach, a media donosiłyby koło kogo stałem i czy miałem buty zielone czy czerwone, ale kompletnie nie o to mi chodzi. Mojemu skromnemu i konsekwentnemu dążeniu do pozostania w historii polskiej kultury to niepotrzebne. Rozgłośnie radiowe rzadko puszczają piosenki moje, Edyty Geppert czy Grześka Turnaua. A my i tak mamy mnóstwo koncertów i odbiorców naszej muzyki, a nasze płyty stają się złotymi i platynowymi, tak samo jak gwiazd popowych, tyle że o tym się tak głośno nie mówi. A jeśli dodać do tego krążki kopiowane, wyniki sprzedaży można pomnożyć razy dwa, trzy. Martwi mnie jedynie, że płyta jako nośnik powoli umiera, a nie ma nic wspanialszego niż powąchać świeży kartonik płyty, zdjąć celofan, obejrzeć zdjęcia artysty... Co z tego, że będę miał w uchu pinezkę, a w niej 5 tys. piosenek? Czy to taka frajda? Bardzo współczuję nowej modzie muzycznej młodzieży, gdzie każdy na dyskotece podryguje we własnym rytmie ze słuchawką w uchu, nie mogąc ze sobą nawet porozmawiać. To szatański pomysł, bez duszy i prywatności. Ale cóż, jeśli ktoś to lubi...


A jak ważna jest muzyka w Pańskim życiu? Czego słucha Pan w drodze z jednego koncertu na drugi albo gdy wraca Pan do domu po próbach, nagraniach, trasie?

- Jestem przeciwnikiem słuchania czegokolwiek podczas jazdy, która wymaga skupienia. Nawet słuchanie audiobooków powinno być zakazane, tak jak rozmowy przez komórkę bez zestawu głośnomówiącego. Właśnie z tego powodu nie odtwarzam muzyki w samochodzie. Wyjątek robię czasami dla informacji o pełnych godzinach. Za to w domu słucham głównie muzyki rozrywkowej. Wychowałem się na piosenkach francuskich wykonawców pokroju Edith Piaf czy Charles'a Aznavoura i na muzyce polskich mistrzów, jak Młynarski, Grechuta, Kofta. W pewnym momencie uznałem jednak, że - chcąc się rozwijać - muszę słuchać też innej muzyki. Znam hip-hop, rock'n'roll, disco polo i, mimo że nie jestem miłośnikiem tych gatunków, nie jestem też ignorantem. Śledzę rynek muzyczny i programy dla młodych talentów, bo bywa, że i z nich wyłuska się kogoś bardzo wartościowego. Martwi mnie jedynie, że w opiniach jurorów co drugi uczestnik tych programów jest największym objawieniem na kuli ziemskiej, ale to pewnie wymóg formuły tych show.

Kogo zaliczyłby Pan do swoich muzycznych autorytetów, które ukształtowały Pana wrażliwość artystyczną i wywarły piętno na kierunku Pańskiej twórczości?
- Na pewno Wojciecha Młynarskiego, wcześniej Aleksandra Bardiniego. Także Włodzimierza Korcza, Janusza Stokłosę, w tej chwili Wojciecha Borkowskiego, z którym współpracuję od lat. Trudno mi wyliczać, bo tych osobowości, które miałem okazję spotkać na swej drodze i które ofiarowują mi jakiś wycinek swojego talentu, jest wiele. Od lat mam przyjemność pracować z najlepszymi.



No właśnie, za Pańskim sukcesem stoi sprawdzone grono autorytetów w swoich dziedzinach: kompozytorów i autorów tekstów. Czy w ramach tej współpracy, przy wieloletniej znajomości, całkowicie im Pan ufa i zdaje się na ich gust, powierzając pracę nad materiałem na swoje płyty?


- Tak, bo jak tu rozmawiać o tekstach z Wojciechem Młynarskim, kiedy są one po prostu doskonałe? Ale młodsi, mniej doświadczeni autorzy i kompozytorzy są otwarci na uwagi. Najwięcej rozmów jest w trakcie tworzenia, gdy wychodzą sprawy tempa, tonacji, interpretacji. Cieszę się też, że mam dwa czteroosobowe składy młodych muzyków, co mnie rozwija jako osobę w mocno średnim wieku.

Rzadko komponuje Pan i pisze teksty. Nie kusi, by wziąć sprawy w swoje ręce i być nie tylko wykonawcą, lecz także autorem?
- Nie, ponieważ mam świadomość, że są lepsi. Bez wahania oddaję się zawodowcom, którzy są dla mnie autorytetami, a przy tym czują moją estetykę i doskonale wiedzą, co lubię ja i moja publiczność. Wiem, że gdy im zawierzę, nie będzie żadnego nieporozumienia artystycznego.


Wyobrażam sobie, że są to znajomości wykraczające poza sferę zawodową. Czy zażyłość ta uprawnia do krytycznych uwag? Jest Pan otwarty na sugestie, czy twardo obstaje przy swoim?
- Jestem spod znaku Bliźniąt, więc zawsze jest nas dwóch: w miłości, polityce, upodobaniach kulinarnych etc. Bliźniak jest strasznie pokręcony i chwiejny, co nie oznacza chorągiewki, bo gdy osiągnie sukces, jest niezwykle mocnym człowiekiem. To nie jest łatwy znak, wręcz jeden z gorszych pod względem owej chwiejności i nadwrażliwości, niekiedy na granicy histerii. Z jednej strony jestem krnąbrny, ale przy tym pozostaję bardzo ufny, bo, jak powiedziałem, jest nas dwóch. Dlatego równie często przyjmuję uwagi co tupię nogą.

Jakie uczucia towarzyszą Panu, gdy sięga Pan po dorobek wielkich twórców i osobowości, uznawanych za ikony kultury: Koftę, Grechutę, Brela?
- Nie boję się tego, bo filtruję ich dorobek przez siebie i nie ścigam się z nimi. W przypadku coverów często słyszę, jak ich wykonawcy na siłę chcą być inni od pierwowzoru, a wystarczy, że to oni dany utwór śpiewają i już jest nowa wartość, bo każdy jest indywidualnością. Moją dewizą jest szacunek dla tego, co było, i nieuwspółcześnianie niczego na siłę. Nie znoszę, gdy piosenka, która miała swój rytm, swoje emocje, jest zaśpiewana w kompletnie innym gatunku muzycznym, tempie itd. Mnie to nudzi. Dlatego moje covery są bardzo bliskie oryginałom, bo i tak są one filtrowane przez osobowość Michała Bajora. A jak jeszcze jest genialny przekład Wojciecha Młynarskiego, to już w ogóle mamy pełnię szczęścia. Przy Grechucie i Kofcie też ani przez moment nie miałem wrażenia, że uczestniczę w wyścigach. Zresztą ludzie nie zestawiają naszych wersji. Cieszą się, że zostały przypomniane dawne utwory, że mogą słuchać mądrych piosenek i odetchnąć od łomotu słyszanego w mediach od rana do nocy.

Każdy temat jest dobry na piosenkę?
- Myślę, że każdy, bo choć najbardziej popularnym, wyświechtanym tematem jest miłość, to pamiętajmy, że miłość może być do przyrody, do miasta, do podróży, do rodziców, nie tylko do tej jedynej ważnej osoby. W końcu miłość to szerokie spectrum emocji.

Negatywne emocje bardziej przemawiają do słuchacza?

- Nie wydaje mi się. Powiedziałbym raczej, że przemawiają te charakterystyczne. Piosenki ckliwe, których dziś już prawie nie śpiewam, trochę nużą. Świat dawno przestał być sentymentalny, stał się brutalny, a ja mimo to staram się wplatać w swój repertuar treści nieco ulotne, pozwalające unieść się czasami nad ziemią.

Mamy też dowód, że muzyka idzie z duchem czasu, bo o ile kiedyś tematem był błędny rycerz, dziś śpiewa Pan o nocnych SMS-ach.
- Jak najbardziej trzeba podążać za współczesnością. Że nie wspomnę o albumie Grechuty i Kofty, gdzie jest cała kopalnia tematów, bo obaj panowie byli geniuszami. Teraz na nowym krążku mam z kolei tłumaczenia Wojciecha Młynarskiego, które są szalenie przejmujące, ale też dowcipne. Słowem, znowu będzie różnorodnie.

Skoro wywołał Pan najnowszy dwupłytowy album z utworami francuskimi w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego, co było kluczem doboru repertuaru?
- Po Grechucie i Kofcie wiedziałem, że jeszcze nie dam publiczności kolejnej płyty autorskiej, bo tyle ich było, że mogę sobie jeszcze przedłużyć odskocznię. Miałem różne pomysły: na muzykę włoską, rosyjską, myślałem o Sinatrze, ale w rezultacie stanęło na francuszczyźnie.

A jak dobierał Pan 25 utworów na płytę?

- To już wziął na siebie Wojciech Młynarski, który ma repertuar francuski w małym palcu, świetnie się czuje w tym repertuarze, tłumaczy i w przekładzie jest równie niezastąpiony co w tekstach autorskich. Trzy utwory są z mojego starszego francuskiego repertuaru, 22 zupełnie nowe, dotąd przeze mnie niewykonywane.

I znowu różnorodność, którą sugeruje już tytuł "Od Piaf do Garou"...

- To prawda, zresztą w ogóle piosenka francuska jest nieco od Sasa do lasa - piosenki rzewne przeplatają się ze śmiesznymi, dramatyczne i wzruszające, a niekiedy drapieżne, są równie popularne co ironiczne i prześmiewcze. I tę złożoność oddaje płyta, bo kimś kompletnie innym jest Georges Brassens i Jaques Brel, a kimś innym Yves Montand czy Joe Dassin, a Garou na współczesnym biegunie to już w ogóle inny świat. Od dziecka słuchałem muzyki francuskiej, i gdy inni wielbili Beatlesów, u mnie wygrywała Edith Piaf.

Czy dziś Francja wygrywa u Pana również jako cel podróży, o których często mówi Pan jako o swoim nałogu?
- Pod tym względem akurat wolę Włochy. Francję też lubię, ale do Włoch mam większy sentyment. Kiedyś byłem zafascynowany Ameryką i często do niej podróżowałem, ale mnie zmęczyła. Włochy natomiast wciąż mi się podobają i myślę, że mógłbym tam spędzić jesień życia.

Czy podróże również bywają inspiracją?
- O tak. Poza domem powstają różne pomysły, nie tylko muzyczne. Ponadto nigdy nie uczę się piosenek na płytę w Warszawie, bo tu wciąż są telefony, sprawy do załatwienia, zobowiązania towarzyskie. Dlatego moje interpretacje powstają w Bieszczadach, nad morzem albo za granicą, m.in. we Włoszech, gdzie w te wakacje przygotowywałem się do najnowszej CD.

Jeśli wypoczynek, to raczej bierny czy aktywny?

- Różnie. Lubię pływać, ale nie przepadam za słońcem, bo i ono mnie nie lubi ze względu na jasną karnację i piegi, więc się omijamy: cieszę się, że jest słońce, ale nie na tyle, by się kłaść i wygrzewać. Dużo zwiedzam, pieszo i samochodem, więc raczej spędzam wakacje w ruchu. Leżenie pod parasolem zdecydowanie odpada. Chyba że z książką, ale też nie cały dzień

Czy już teraz planuje Pan kolejne wyprawy do miejsc, które chciałby Pan zobaczyć w najbliższej przyszłości?
- Tak, po Bożym Narodzeniu wyjeżdżam do Ameryki Południowej, gdzie jeszcze nie byłem. Zobaczę Brazylię, Argentynę, wodospady Iguazu, potem wybiorę się do Peru i przez Limę na Machu Picchu. Po takiej eskapadzie trochę odpocznę z grupą przyjaciół na Kostaryce i wrócę do Warszawy, żeby z nową energią znów ruszyć w trasę koncertową. Zawsze zimą robię sobie przerwę, aby odetchnąć w różnych zakątkach świata - była już Tajlandia, Meksyk, Hawaje, tym razem padło na Amerykę Południową. W letnie wakacje, które są dla mnie dość długie przez to, że nie śpiewam wakacyjnych piosenek, zwiedzam Europę, którą uwielbiam. Te wyjazdy zawsze planuję z dużym wyprzedzeniem. Wiem już, że kolejne lato to Madera, Barcelona, Lizbona, Fatima. Wszystko już załatwione, więc nie ma odwrotu. Chyba że nadejdzie koniec świata, planowany przez wielu wróżbitów...

Teraz przed Panem promocja francuskiego albumu i kolejna intensywna trasa koncertowa, ale po głowie pewnie już chodzą pomysły na kolejne płyty. Następny krążek to powrót autorskiego Michała Bajora czy może kolejna monografia?
- Następna, 18. płyta będzie musiała być z polskimi piosenkami, bo mi publiczność nie daruje. Jednak teraz, po tak ogromnej pracy nad albumem francuskim, daję sobie roczny oddech w postaci 120 koncertów "Od Piaf do Garou". Dopiero po następnych wakacjach przystąpię do pracy nad nowym krążkiem. Na kolejną płytę, tym razem nieautorską, też mam już pomysł, ale nie chcę go na razie zdradzać. Po niej 20. płytą, pewnie polską, chcę zamknąć karierę fonograficzną. Będę miał wtedy 60 lat i będę po prostu zmęczony. Wtedy poświęcę się już tylko śpiewaniu w różnych konfiguracjach tego, co na przestrzeni lat powstało dla mnie. A to już kilkaset piosenek, więc można je mieszać tak, by publiczności dawać wrażenie, że wciąż słyszy je na nowo.

Materiału jest tyle, że niejeden recital można stworzyć już teraz, a jednak wciąż Pan nagrywa nowe płyty. Cały czas ma Pan równie dużo chęci i entuzjazmu?
- Chęci i entuzjazmu tak, ale zmęczenie jest większe. Widzę po sobie, że prawdą jest, iż w umownej połowie życia zaczyna się górka w dół. Coś się przestawia w nogach, siłach, mięśniach, głowie. Są inne chęci, marzenia, zapatrywania. Nie ukrywam, że chwile zwątpienia pojawiły się przy najnowszym krążku, ale wiem, że jak wyjdę w październiku na scenę z pierwszym koncertem szybko o nich zapomnę i emocje będą tak samo silne jak za każdym razem, kiedy śpiewam.

Powiedzieliśmy, że muzyka łączy pokolenia i ta zasada doskonale sprawdza się w Pańskim przypadku, bo na koncerty przychodzą ludzie w bardzo różnym wieku, jednak w większości są to kobiety. Cieszą Pana takie proporcje?
- Proszę zauważyć, że w ogóle to kobiety tworzą kulturę świata, mają inną wyobraźnię. Trudno wymagać od faceta, który przychodzi po pracy, ma na głowie masę spraw, by usiadł i słuchał płyty o miłości i rozstaniach, albo poszedł słuchać o tym na koncercie. Z drugiej strony często zdarza się, że faceci idą na tego Bajora przymuszeni przez kobiety, a po występie przyznają, że są mile zaskoczeni i deklarują, że wrócą za rok. I to dla mnie najlepsza nagroda. Zwłaszcza w czasach, gdy telewizja oduczyła ludzi skupienia. Dziś niestety musi być zgiełk i pstrokacizna. Kamera musi wariować i skakać od buta do kolczyka, nie pokazując człowieka, który stoi i chce coś przekazać. To się zmieniło nieodwracalnie. Nie ma już recitali. Ale ja nie będę z tym walczył. Nie przemawia przeze mnie zgorzknienie, raczej zdziwienie, że nie daje się młodym ludziom możliwości wyboru, że puszcza się ambitne filmy i programy o 3 nad ranem itd. Wokół panuje łomot, blichtr i celebryctwo, które daje masę pieniędzy, ale takich, które nie będą się rozmnażać.


Na co dzień spotyka się Pan z wieloma wyrazami uznania i sympatii. Jakie słowa są dla Pana największym komplementem?

- Bardzo przyjemnie jest usłyszeć od widzów: "Gratulujemy, że wciąż Pan jest i wciąż Pan czegoś artystycznie szuka".
Wierna publiczność, pełna sala i burzliwe oklaski to cenna nagroda za pracę. A co na co dzień jest Pana źródłem małych i dużych radości poza sceną?
- Na pewno sen. Bardzo lubię, gdy udaje mi się zasnąć, niestety czasem z udziałem proszka, bo jestem wciąż na mocnej adrenalinie, a do tego mam nadekspresyjny charakter, który niektórzy określają jako zbliżony do ADHD. Bardzo lubię zaczynający się dzień lub moment, kiedy zasypiam, zwłaszcza, że od dziesięcioleci każdej nocy miewam kolorowe sny, rzadziej historie rodem z thrillera. Co więcej, potrafię sprowokować, żeby się powtórzyły. Byłem już mężem Poli Negri, rozmawiałem z Rudolfem Valentino, który mówił po polsku, innym razem Marlon Brando przemawiał do mnie głosem Tadeusza Łomnickiego. Śniły mi się Sophia Loren i Marilyn Monroe. Mam szczęście do ciekawych, dziwnych, a do tego niezwykle realistycznych snów.

Moja zazdrość rośnie. A pozostając przy marzeniach, tyle że już nie sennych, czy jeszcze coś czeka na realizację po tym, jak marzenia o aktorstwie i piosence się spełniły?

- Nie. Jeśli będę dalej nagrywał zaplanowane płyty i pozostanę w obecnej kondycji fizycznej, aby dalej móc koncertować i podróżować, będę zadowolony. Chciałbym, żeby kino się o mnie upomniało, bo tęsknię za filmem.

Ale nawet jeśli do tego nie dojdzie, już dziś jest Pan człowiekiem szczęśliwym?

- Zawodowo jestem spełniony. Mój brat ma 10-letnią córkę, która jest również moim oczkiem w głowie, moi rodzice są w dobrej formie, jesteśmy bardzo rodzinni i będę się cieszył, jeśli ten stan będzie trwał jak najdłużej. Nie wszystko mi się udało, bo nie założyłem własnej rodziny, ale coś za coś. W zamian mogę dawać radość wielu innym ludziom.

I powtórzyć za Sinatrą, że cały czas idzie Pan swą własną drogą.
- Tak jest. Z całym przekonaniem.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Marlena dnia Czw 19:44, 27 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ania Opole
Sceptyczny Sąsiad


Dołączył: 23 Maj 2011
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opole
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 9:52, 28 Paź 2011    Temat postu:

bardzo milo czytalo sie ten artykul Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gumisiowaty
Usiłuje się pogłębiać


Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:54, 28 Paź 2011    Temat postu:

Świetny wywiad. Ale na wieść o dwudziestym, ostatnim krążku aż wykręciło mnie na krześle...
Podpisuję się pod czarem ściągania z nowej płyty folii, otwierania książeczki i radości płynącej z tego faktu Wesoly Nadajemy na tych samych falach, Panie Bajor!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gumisiowaty dnia Pią 12:54, 28 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karline
zBAJORowany


Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 3893
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 137 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z plutona
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:00, 28 Paź 2011    Temat postu:

gumisiowaty napisał:
Świetny wywiad. Ale na wieść o dwudziestym, ostatnim krążku aż wykręciło mnie na krześle...


to ma chyba związek z tym, co Michał powiedział w ostatnim wywiadzie w RDC u Orzecha....
o tym, że zamykają sklepy płytowe, że ludzie częściej płyty kopiują niż kupują...
na razie pozostaje Artyście życzyć przede wszystkim zdrowia i chęci do podróżowania przez piosenki, melodie i interpretacje. A potem... potem się zobaczy Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gumisiowaty
Usiłuje się pogłębiać


Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 13:39, 28 Paź 2011    Temat postu:

Hmm... Ja to zrozumiałem inaczej. Michał przyznaje w wywiadzie, że 20 płyta to będzie jego zaplanowane pożegnanie z fonografią ze względu na wiek i zmęczenie.
I że chwile zwątpienia pojawiły się przy płycie francuskiej (!)
Do życzeń się dołączam Wesoly I żeby nie było, szanuję decyzję Artysty, choć poczułem się jakbym dostał obuchem w łeb!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karline
zBAJORowany


Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 3893
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 137 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z plutona
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:10, 28 Paź 2011    Temat postu:

gumisiowaty napisał:
Hmm... Ja to zrozumiałem inaczej. Michał przyznaje w wywiadzie, że 20 płyta to będzie jego zaplanowane pożegnanie z fonografią ze względu na wiek i zmęczenie.


wiem - Mruga
to jasno z tego wywiadu wynika. ale myślę, że oprócz zmęczenia i wieku (przecież nagrywają starsi od Michała - Rynkowski, Grabowski, Krawczyk, Krajewski, Rodowicz, etc.) warto poszukać przyczyny także we wspomnianym wywiadzie w RDC. Wesoly

niemniej jednak - ja się (na razie) trzymam myśli, że jeśli Michał mówi o koncertowaniu do pewnego wieku, to trzeba pamiętać, że nie pierwszy raz tak mówi i zawsze coś na tej scenie go trzymało. Wesoly
trzy wspomniane płyty to w sumie ok. 5-6 lat, a przez ten czas sporo może się zmienić Mruga

także - ZDROWIA i INSPIRACJI życzę, Panie Michale! a reszta przyjdzie sama Wesoly

Gumiś - bądź optymistą Gwizdze..


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Karline dnia Pią 14:16, 28 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ania Opole
Sceptyczny Sąsiad


Dołączył: 23 Maj 2011
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opole
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:39, 28 Paź 2011    Temat postu:

20 bedzie ostatnia plyta, ale na szczescie Michal powiedzial, ze bedzie koncertowal ze starymi piosenkami Wesoly wiec jeszcze go zobaczymy i uslyszymy po jego 60tce Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarna żółć
Rzecznik Forum


Dołączył: 24 Paź 2007
Posty: 1944
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cromm Cruac

PostWysłany: Pią 19:41, 28 Paź 2011    Temat postu:

Och, nareszcie taki wywiad, na jaki czekałam - treściwy, obszerny, do samego sedna, ale bez rozlewu krwi i wiwisekcji.
Michał wypatroszony dokładnie w takim zakresie, jak powinien Mruga
Mam wrażenie nasycenia ilością wiedzy, ale bez poczucia, że poszło za daleko. To b. trudna sztuka tak przeprowadzić wywiad, żeby pięknie odkryć artystę, a nie ogołocić go z prywatności.
Cieszę się, że jednak są jeszcze dziennikarze trakujący swoją pracę poważnie, profesjonalni i rzetelni, dokładni i taktowni...
Dziękuję Jaskółko za ten smaczek. Padam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mag
Błędny Rycerz


Dołączył: 10 Gru 2007
Posty: 1553
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:46, 29 Paź 2011    Temat postu:

Podpisuję się bardzo mocno, pod tym, co napisała Czarna. To naprawdę świetny, profesjonalny wywiad. Jednocześnie chcę się odnieść do poprzednich komentarzy i tego, co Michał w wywiadzie wyznał... Ja jestem spokojną optymistką, bo - jak sam nasz Artysta podkreśla - Jego znak Zodiaku, to Bliźnięta, co oznacza, że jest ich dwóch... Wesoly Z tego wnioskuję, że Michał do 60-tki jeszcze sto razy zmieni zdanie... Teraz, jest zmęczony, ale to teraz... Ja wiem, że wiek, fizycznie daje się we znaki różnymi dolegliwościami, ale w przypadku Michała - Jego wiek metrykalny, nijak się ma do "wieku duszy", która /w co mocno wierzę/ zawsze będzie chłopięca. I za to właśnie wszyscy Go kochamy i podziwiamy... Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michał Bajor - FORUM Strona Główna -> Ja mam spokój, mnie nie śledzi żaden widz / Prasa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin